To co zobaczyłem przypomniało mi anegdotę z dawnych lat. Było to tak.
Podczas powrotu z towarzyskiego przyjęcia, na osiedlowej uliczce, jeden z grupki rozbawionych gości zawołał: Panowie, tam ktoś wisi!
Rzeczywiście, na balkonie pobliskiego bloku, trzymając się barierki i krzycząc, wisiała kobieta.
Świadkowie niezwłocznie wbiegli do budynku (czasy sprzed obowiązywania domofonów) i zaczęli dobijać się do mieszkań na piętrze, na którym zauważono kobietę. W jednym nikt nie otwierał, drugie drzwi otworzyły się i stanął w nich niekompletnie ubrany, trochę chwiejący się na nogach, mężczyzna.
- Przepraszamy, czy tu ktoś wisi? - zapytał jeden ze spontanicznych ratowników.
- Tu? - zdziwił się nieco bełkotliwie zapytany lokator - Tu nikt nie wisi, możecie panowie sprawdzić, proszę.
I szerokim gestem zaprosił wgłąb mieszkania.
Nasi bohaterowie szybko zdali sobie sprawę, że zaobserwowana z ulicy dramatyczna sytuacja ma miejsce w mieszkaniu, w którym nikt nie otwiera. Skorzystali więc jedynie z telefonu gościnnego sąsiada by wezwać (wtedy) milicję i straż pożarną. Ruszyli też do mieszkania piętro niżej. Koniec końców niedoszłą samobójczynię (jak się później okazało) uratowano.
A dlaczego ja o tym na naszej ulicy Świętojańskiej w Gdyni? Otóż właśnie tam, dzisiaj usłyszałem podobny okrzyk: Tam coś wisi!
Widzicie na zdjęciu? Wisi. Jak niedokładnie widać, to spójrzcie na drugie zdjęcie.