niedziela, 21 grudnia 2008

Zdrowy ruch

Nic mnie tak nie cieszy jak ruch. Oczywiście ruch na ulicy Świętojańskiej w Gdyni. Bo bez ludzi to ta ulica zmarnieje.
Ciągle mam w pamięci niegdysiejsza Świętojańską zatłoczoną przechodniami, którzy spiesznie przemieszczali się do delikatesów do odzieżowego, od odzieżowego do obuwniczego itd. Bo w każdym z tych sklepów "mogli coś rzucić". Kłębiące się przed wejściem kolejki dodatkowo powiększały tłok na trotuarach. Nawet w komisach zalatujących zachodnim "eksluziwem" klientów nie brakowało. Tak, tak, jeszcze trzydzieści - dwadzieścia lat temu Świętojańską chodziło się w tłumie.
Bo to była główna handlowa arteria miasta. Ludzie z całego Trójmiasta przyjeżdżali tu polować na towar (podobnie jak na halę targową).
A teraz? wiadomo luzik. Swobodnie można spacerować z dwójką dzieci za ręce i nikt cię nawet nie potrąci. Tylko jezdnia się korkuje w godzinach szczytu.
Sytuację tę zmienił nie tyle upadek komuny (po 89 roku to się nawet nasiliło), co pojawienie się centrów handlowych.
Dlatego tak się cieszę gdy w okresie przedświątecznym nasza ulica ożywa. Kłębi się naród jak za dawnych czasów. Aż miło popatrzeć. W piekarniczych, drodzy Państwo, to w handlową niedzielę chleba nie było już w południe. Czyż to nie słodkie? Jak ja lubię święta.

czwartek, 18 grudnia 2008

Na drzwiach ponieśli

Każdorazowe obchody rocznicy Grudnia 70 wprowadzają mnie w pewne zakłopotanie. Z jednej strony można by dać szczegółową relację z obchodów, których część przebiega na samej ulicy Świetojańskiej w Gdyni. Zwyczajowo przechodzi nią pochód śladem owego historycznego przemarszu z zabitym niesionym na drzwiach (prawdopodobnie były nawet dwie takie manifestacje). Potem naprzeciw urzędu miasta, przy krzyżu pomniku odbywa się kolejny etap uroczystości. To też niemal na naszej ulicy.
Jednak dokładne relacje z uroczystości i fotografie zamieszczają wszystkie główne media.
Zastanawiałem się czy nie pasowałby tu lepiej szczegółowy zapis ówczesnych wydarzeń. W końcu to po tej ulicy szedł pochód i tu toczyły się też walki. W Urzędzie Miasta milicja urządziła areszt i katownię dla zatrzymanych manifestantów. Ale wydaje mi się, że do tego powinna powstać osobna witryna, przygotowana w oparciu o poważne źródła historyczne.
Wobec tego postanowiłem przekazać jedynie garść osobistych refleksji.
Wydarzenia z grudnia 1970 r. to nie był przed 1980 rokiem temat, na który się rozmawiało często. On jakby wypływał przy okazji, przypadkowo. Potem, po wybudowaniu pomników, zaczęto o tym opowiadać bardziej otwarcie.
Wtedy też pewne strzępy wspomnień, które zachowałem, jako ówczesny pięciolatek, zaczęły układać mi się w większą całość.
Pamiętam jak tłumaczono mi co to jest godzina milicyjna (trzeba siedzieć w domu, bo inaczej milicjant może zastrzelić). Zachowałem też obraz kół czołgowych z gąsienicami, które obserwowane na zimowym spacerze, wydały mi się ogromne. Wtedy musiały wydać się szczególnie fascynujące, a dziecięcy wzrost nie pozwalał ogarnąć wzrokiem całego wozu.
Potem była zabawa w wojsko i uzgadnianie z kolegami, "czy będziemy strzelać do ludzi czy nie". Musiało to być ważnym elementem zabawy. Jakiś dorosły to usłyszał i tłumaczył nam, że wojsko do ludzi nie strzela. "A kto strzela?"; "Do ludzi się w ogóle nie strzela". Nie byliśmy do końca przekonani, bo przecież sami słyszeliśmy jak rodzice mówili...
Potem okazało się, że jednak najwięcej ofiar w Trójmieście i Szczecinie padło od kul LWP.
Miałem to szczęście, że poznałem osobiście kilka osób bezpośrednio zaangażowanych w te wydarzenia.
Jana Mariańskiego, (zmarł w styczniu tego roku) ówczesnego przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej, który 15 grudnia 1970 r. przyjął delegację protestujących, podpisał nawet z nimi porozumienie, na mocy którego działał gdyński komitet strajkowy (spacyfikowany na drugi dzień).
Wiesławę Kwiatkowską (zmarła dwa lata temu), dziennikarkę, niestrudzoną w dochodzeniu prawdy o wydarzeniach 1970 roku. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o tym czasie, to polecam każdą jej publikację na ten temat.
Spotkałem też na swojej drodze bliskich ofiar masakry, wdowę po zastrzelonym portowcu i żonę jednego z rannych (dostał kilka kul z broni maszynowej, ale przeżył). Chociaż ich opowieści słuchałem już w wolnej Polsce, gdy właściwie już było "wszystko wiadomo", to nadal robią wrażenie. Nie miejsce tu ich pełne cytowanie, ale ten strach, rozpacz i bezsilność powinien przeżyć każdy, kto rwie się do rządzenia światem w imię jakiś wielkich idei, dobra ludzkości lub po prostu posiadania władzy.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Cepelia z Olsenem

Dzisiaj coś w stylu: Czytelnicy pytają, redakcja odpowiada.
Drodzy Internauci zwrócili m.in. uwagę na wywieszkę o możliwości wynajęcia lokalu użytkowego, która pojawiła się na sklepie Cepelii. Pragnę tu uspokoić wszystkich, że nie oznacza to rychłego końca sklepu przy ul. Świętojańskiej w Gdyni. A przynajmniej nie w całości.
Inny Internauta wytknął mi, że skupiam się na bankach a nic nie wspominam o otwarciu nowej kawiarni albo rybnej restauracji. No cóż jak się kawiarnia z szyldu Nescafe przerabia na szyld iCaffee to dla mnie nic ciekawego, ale bar rybny przegapiłem rzeczywiście.
Jest to tym dotkliwsze niedopatrzenie, że śledziliśmy tu upadek marki "Pesca bar" (spółka Wilbo z okolic ul. Hutniczej) i to w branzy fast foodu jak i w dziedzinie sushi.
Już nadrabiam te zaległości. Otóż skandynawska firma Capitain Olsen otworzyła na ulicy Świętojańskiej w Gdyni, pod takąż nazwą, pierwszy bar w stylu fish and chips. W Sopocie ma być następny.
Jest to inicjatywa godna pochwały. Takich lokali przy ulicy Świętojańskiej jak i w całej Gdyni powinno być więcej. Choćby dlatego, żeby położyć kres przaśnym smażalniom z Mola Południowego i zastąpić je czymś o nieco nowocześniejszym standardzie. Niby asortyment podobny a jakoś tak przyjemniej.
I ja tam byłem, w tym rybnym MacDonaldsie, i rybkę z frytkami zjadłem. Źle nie było. Nawet typowe dla takich miejsc aromaty smażeniowo - olejowo - rybne nie były zbyt dokuczliwe. Myślę, że każdy gdynianin może tam bez obawy wstąpić, a przyjezdni obowiązkowo.

wtorek, 9 grudnia 2008

Zdrowie malowane

Wygląda na to, że przygotowywana przez rządząca koalicję, reforma służby zdrowia wzięła po prezydenckim wecie w łeb.
Skąd ja tutaj o tym?
Ano jak szedłem sobie raz w górę ulicy Świętojańskiej w Gdyni, to pomyślałem, że mamy tu polską tzw. służbę zdrowia w przekroju.
U dołu, przy placu Kaszubskim Szpital Miejski z obłażącą z farby fasadą. Po środku, w bocznej ul. Obrońców Wybrzeża, Lekarska Spółdzielnia Pracy z archaiczną boazerią na ścianach. A na końcu prywatna przychodnia Evi-Med, gdzie wnętrze cieszy oko świeżością.
Pomiędzy nimi kilkadziesiąt gabinetów stomatologicznych, które prywatne są od zawsze i jakoś działają, standardem dostosowane do kieszeni klientów.
Głowa państwa jako wyraziciel woli ludu wybrał obdrapany szpital. Pewnie dlatego, że nigdy tam nie był.
Patrząc na łuszczącą się fasadę szpitala zastanawiam się ile to pieniędzy zmarnowano w utrzymywaniu takiej instytucji. Już nawet odliczając tę farbę, bo to przecież tylko sam wierzch sprawy. Wiadomo, swoich nie wydawali, tylko "państwowe".
Że powtórzę za znajomym ekonomistą:"Oddajcie mi te pieniądze, już ja się sam wyleczę".

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Jeszcze o Mikołajach

Wracając do tematyki mikołajowej, muszę nadmienić, że w tym roku śledziłem zlot mikołajów na motocyklach z niecodziennej perspektywy. Zamknięty w trolejbusie, który utknął w gigantycznym korku. Korek powstał, bo motocykliści w czerwonych kubraczkach wyjeżdżali ze Skweru Kościuszki. Tak to jest, jak mówi klasyk: nie bawi się ktoś, by bawić mógł się ktoś.

Widmo Dziadka Mroza

Parę dni temu zobaczyłem pierwsze egzemplarze na ulicy Świętojańskiej w Gdyni. Były to trzy błękitne krasnale, na plecach miały wydrukowane logo jednego z operatorów komórkowych. Takie smerfy z brodami z waty.
A to dopiero początek. Zapewne pojawią się jeszcze żółte, zielone, a i nie zabraknie tych "tradycyjnych", czerwonych. Będą rozdawać cukierki, ulotki i diabli wiedzą co jeszcze. Wiadomo zbliżają się święta i Mikołajowa inwazja rusza na całego. Ulice, sklepy, szkoły i przedszkola, nic nie jest od niej wolne.
Patrząc na tych niebieskich przypomniałem sobie, że przecież za komuny, na choinkowych imprezach, w których brałem udział jako przedszkolak, Św. Mikołaj występował i rozdawał paczki w stroju biskupa, w infule i z pastorałem. I nie były to zabawy parafialne, ale organizowane przez państwowe instytucje, które w tamtych czasach (sam początek lat siedemdziesiątych) raczej trudno było posądzać o klerykalizm.
Nie wierzycie w biskupa? Mam dowody, zdjęcia. Na nich ja, jako pacholę w rajstopkach z paczką, a obok gość wyglądający jak biskup, z tyłu choinka.
Nota bene w paczce były pomarańcze, ale i jabłuszko się trafiło, też zimą zaliczane do rarytasów.
O ile za komuny biskup jeszcze jakoś stawiał opór, to przy wsparciu wolnego rynku spasiony krasnal dał mu chyba radę nieodwołalnie.
Żeby być sprawiedliwym, to za wspomnianej komuny słyszało się o Dziadku Mrozie, a raz nawet paczki w przedszkolu rozdawała absolutnie neutralna światopoglądowo Śnieżynka, ale każdy powtarzał, że zima wasza, wiosna nasza. A wtedy to ho ho ho.
No i mamy. CocaColaLuda, kolejne wcielenie Dziadka Morza, który dopiero za kapitalizmu nabrał krzepy. Jest nie tylko jowialny i szczodry, ale także nachalny, wszędobylski i ma swój target. I kto wie, może niedługo okaże się, że jako kolejny bastion męskiej dominacji w społeczeństwie trzeba będzie go przerobić na Mikołajkę? W tęczowym kubraczku (i tak wróciliśmy do tych niebieskich na początku).

piątek, 5 grudnia 2008

Ostatnia rezerwa

Widziałem na ulicy Świętojańskiej w Gdyni trzech prawdziwych rezerwistów, z chustami. Rzadkość obecnie.
Gęby mieli ponure jakieś. Tak bez entuzjazmu snuli się chodnikiem. Tak widać, na rezerwie jechali. To kolejny znak zachodzących przemian.
Gdzie te niegdysiejsze hałastry kiczem na plecach haftowane, które każdej wiosny i jesieni przewalały się z rykiem ulicami. Jakby chcieli na całym społeczeństwie odreagować dwa albo trzy lata koszarowych upokorzeń i zmarnowanych szans.
Przeminęli jak Układ Warszawski.
Kiedyś klęska to było dostać się do wojska (przynajmniej dla tej części młodzieży, która miała coś w życiu do zrobienia), a teraz klęska to w wojsku nie zostać, na jakiegoś kontraktowego czy zawodowego, gdzie pewny wikt i opierunek, a rynkowa rzeczywistość to zmartwienie cywilbandy.
A przecież jeszcze kilka, góra kilkanaście, lat temu przy tej ulicy był warsztat, gdzie wytwarzano chusty zakładane przez falową społeczność przy opuszczaniu koszar. Też już go nie ma.
Mało tego! Przy ulicy Świętojańskiej w Gdyni za komuny mieściła się siedziba Wojskowej Komendy Uzupełnień. Zajmowała cała kamienicę, tam gdzie teraz mieszczą się biura firmy ubezpieczeniowej Allianz. WKU to była tak ważna instytucja, że musiała mieć swój biurowiec przy głównej arterii miasta. Odwiedzałem to miejsce kilkakrotnie, najlepiej pamiętam idiotyczne gazetki ścienne i niemal kliniczna czystość. Wiadomo, wojsko musiało mieć coś do roboty.
Wspomniany tu uliczny widok zbiegł się w czasie z emisją w jednym z kanałów telewizyjnych filmu "Kroll". Odświeżyłem go sobie z przyjemnością, śledząc pokazaną tam mimochodem przaśność i nędzę postpeerelowskiej armii. Pomyśleć, że mieliśmy napadać na Danię i RFN... Jednak sporo się zmieniło.
A w tym roku to już ostani pobór, od 2010 będziemy mieli armię ochotniczo - zawodową.

czwartek, 4 grudnia 2008

Jeszcze jeden oddział dzisiaj....

Patrzę, a w miejscu sklepu z galanterią skórzaną mamy oddział Polbanku. Mnie się już pisać nie chce o kolejnych, otwieranych oddziałach bankowych. To jest po prostu nudne. Bank na banku, bankiem pogania.
Niech ktoś przy tej ulicy otworzy jakiś oryginalny biznes. I nie splajtuje zaraz.