czwartek, 6 września 2012

Koleiny od frontu

W czasach, które lubię czasem wspominać, towar do sklepów "rzucali" albo dowozili, a dokładniej "nie dowozili". Ciągle się słyszało, że czegoś tam nie dowieźli lub pytano, czy coś dowiozą i kiedy.
Ten pierwszy termin dotyczył towarów rzadszych, trudniej dostępnych, ten drugi towarów powszechniejszych, mleka albo chleba.
Poza tym często w sklepie bywało "przyjęcie towaru". Placówka handlowa była wtedy zamykana, na drzwiach wisiała odpowiednia wywieszka, a ludzie mieli czas na uformowanie stosownego szyku kolejkowego. Od zaplecza w tym czasie trwało najpierw gorączkowe rozładowywanie samochodu dostawczego. Następnie w magazynie mozolne dzielono co trzeba odłożyć dla "swoich", co pod ladę, a co "na sklep".
Sklepowe życie na zapleczu, było tak bujne, że stało się nawet tematem popularnego programu kabaretowego "Z tyłu sklepu" z udziałem Zenona Laskowika, Bohdana Smolenia i Rudolfa Schubertha.
Gospodarka rynkowa kończąc z dystrybucją ręcznie sterowaną zakończyła też sekretne życie sklepowego zaplecza.
Dzisiejsze sklepy przy ul. Świętojańskiej są praktycznie tego przybytku pozbawione. W pogoni za każdym cennym metrem kwadratowym powierzchni użytkowej, zagospodarowano wszystkie magazyny i pakamery starych sklepów. Potem podzielono je na mniejsze, żeby zwiększyć wydajność dochodową z jednego metra. Wiadomo, że z dwóch małych sklepów wyciśnie się więcej niż z jednego dużego. Poza tym, przy wyśrubowanych cenach najmu trudno znaleźć rozsądnego najemcę na dużą powierzchnię. Kiedy już poszatkowano co się da, to jeszcze wejścia na klatki schodowe i bramy, gdzie to tylko było  możliwe, przerobiono na lokale użytkowe.
Efektem tych wszystkich zabiegów jest to, że towar do sklepów i lokali gastronomicznych wnosi się od frontu. Jak wspomniałem zaplecza nie ma, albo nie dałoby się do niego dojechać, bo wskutek zagęszczania i przebudów zamknięto dostęp do większości sklepów "od tyłu".
I tu pojawia się problem. Wzdłuż ulicy miejsc postojowych mało, a do tego przy krawężniku postawiono "złośliwe" pachołki, nie ma gdzie zaparkować, o opłatach w parkometrze nie wspominając. Jezdnia wąska, jak się na ulicy stanie to zaraz trąbią i korek powstaje na pół miasta. Nie ma rady, dostawczaki ładują się na chodnik. I żeby podjechać pod konkretny lokal muszą często wjechać przez przejście dla pieszych i kilkadziesiąt metrów toczyć się po chodniku. 
Nie jest to tylko domena handlu. Np. firmy konwojenckie postępują tak samo.
Ten irytujący zwyczaj, nie dość, że nielegalny (jazda po drodze dla pieszych, tarasowanie przejścia), to jeszcze powoduje, że w ładnym chodniku, z którego byliśmy dumni po remoncie, pojawiają się wgłębienia i koleiny.  Elegancka nawierzchnia jest dewastowana. Na razie stopień zniszczeń jest niewielki, ale rośnie. Powoli, systematycznie, dzień w dzień.
Pozwoliłem sobie uwiecznić dwa przykłady dostawy z chodnika. Można ich spotkać najmniej kilkanaście w ciągu dnia, gwarantuję.


No policji jeszcze bym darował, rozumiem, że sprawa była alarmowa. Ale resztą powinna zająć się Straż Miejska.

1 komentarz:

Samuel pisze...

Takie są konsekwencje zmniejszania liczby miejsc parkingowej na Świętojańskiej. Komu to było potrzebne? Im więcej miejsc parkingowych, tym więcej potencjalnych klientów, tym lepszy obrót... Podobny problem występuje w sezonie na skwerze - komu przeszkadza zrobienie tam ukośnych do osi jezdni miejsc parkingowych po wewnętrznej stronie ulicy? Nie dość, że aut zmieściłoby się więcej, to jeszcze by to jakoś wyglądało, a tak stoją na tym chodniczku...