Szpital Miejski w Gdyni ma do mnie pecha. Po pierwsze stoi w pobliżu ul. Świętojańskiej. To już jest dobrym powodem żeby się przyczepić. Do tego akurat zbiegły się dwie okoliczności: rząd przyjął program "Ratujemy polskie szpitale", który ma pomóc sprywatyzować i jakoś wyprowadzić na finansową prostą ten sektor lecznictwa, a ja wybrałem się z dzieckiem na badanie krwi do wspomnianego wyżej Szpitala Miejskiego.
Tu zaznaczę, że na badanie to udałem się "prywatnie", czyli krew pobrano i analizy wykonano za odpowiednią opłatą w gotówce. Ale zanim to nastąpiło godzinę błąkałem się z dzieckiem po całym szpitalu. Pięć osób udzielało mi różnych informacji i odsyłało z miejsca na miejsce. Wreszcie pewna pielęgniarka widząc moją desperację krew od dziecka pobrała i z pełną probówką wysłała do laboratorium.
Ja spocony i umordowany, dziecko ryczy, jacyś ludzie w białych kitlach snują się po korytarzach.
I pomyśleć, że sam za to wszystko zapłaciłem, raz składkami do NFZ, drugi raz w kasie szpitala. My, podatnicy, to mamy gest...
Proszę rządu kochanego, to nie szpitale trzeba ratować, tylko pacjentów!
Tu zaznaczę, że na badanie to udałem się "prywatnie", czyli krew pobrano i analizy wykonano za odpowiednią opłatą w gotówce. Ale zanim to nastąpiło godzinę błąkałem się z dzieckiem po całym szpitalu. Pięć osób udzielało mi różnych informacji i odsyłało z miejsca na miejsce. Wreszcie pewna pielęgniarka widząc moją desperację krew od dziecka pobrała i z pełną probówką wysłała do laboratorium.
Ja spocony i umordowany, dziecko ryczy, jacyś ludzie w białych kitlach snują się po korytarzach.
I pomyśleć, że sam za to wszystko zapłaciłem, raz składkami do NFZ, drugi raz w kasie szpitala. My, podatnicy, to mamy gest...
Proszę rządu kochanego, to nie szpitale trzeba ratować, tylko pacjentów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz