czwartek, 1 listopada 2012

Strzaskany blat


Kiedy uczyłem się projektowania urządzeń elektrycznych, pan wykładowca pozwolił sobie na krótką dygresję. Podzielił się w niej swoimi doświadczeniami w zakresie projektowania dla Ludowego Wojska Polskiego (bo to było dawno). Zasada była tam podstawowa taka, że trzeba tak budować urządzenie, aby nic nie dało się urwać ani złamać. Nie dla obrony przed termojądrowym uderzeniem sił imperialistycznych, tylko aby uchronić je przed samymi użytkownikami., którzy w pierwszym rzędzie skupiali się na demolowaniu powierzonych urządzeń. Bo jak się coś poborowemu zepsuje (np. złamie), to nie musi tego obsługiwać, może się położyć i spać a dowództwo niech się martwi. 
Podobna zasada zapewne musi obowiązywać w projektowaniu czegoś, co się stawia na ulicy, dla tzw. ludności. Może nieco z innych przyczyn.


Jak powszechnie wiadomo, chodzą po ulicach tacy, co ich nowe i ładne kłuje w oczy. Zaraz trzeba taką rzecz rozbić, pomazać, zdemolować. Ludzie tacy kierują się myślą która bym streścił następująco: dlaczego nie rozwalić, skoro można rozwalić, bo sobie tak stoi?
Powiem więcej w tych niskich czółkach rodzi się naraz wręcz mus, trzeba rozwalać! Bo takie to czyste, estetyczne, całe, nowe, tak różne od tego w czym te osobniki żyją i co mają w sobie.
I jak nieraz powtarzałem, demokracja ma tę wadę, że takie dwunogi mogą chodzić po tej samej ulicy, co przyzwoici ludzie.
Efekty tego możemy obserwować na najnowszych meblach ulicznych ustawionych na ulicy Świętojańskiej w Gdyni. A jeszcze wczoraj cieszyłem się z lampek zawieszonych nad nimi. A właściwie dlaczego ich nie pourywać? Wystarczy podskoczyć, uwiesić się i już... A jaka radocha! I niech dynda potem taki urwany przewód.
Albo te odstające siedzonka. Podrąbywać można, bo co tak sterczą...

1 komentarz:

gggg pisze...

osłabia mnie to, a ten monitoring za nasze pieniądze jest gówno warty, codziennie chmara baranów pod oknami