środa, 2 października 2013

Szama bez hama

Bar 3Burger.
Pamiętacie zdumienie przy pierwszym zetknięciu z hamburgerem w McDonaldsie?
Pojęcie hamburgera było nam oczywiście znane już za komuny. Ba, nawet w różnych budkach produkowano i sprzedawano hamburgerowate wytwory, będące mutacją zapiekanek. Ale każdy wiedział, że prawdziwe hamburgery, hot-dogi i inne tego typu przysmaki to tylko na zachodzie, a nawet w Ameryce. Hamburgerowym edenem miały być właśnie te bary szybkiej obsługi, w których turystę z PRL było stać jedynie na toaletę, bo darmowa.
W końcu zachód przyszedł do nas, tęsknota za prawdziwym amerykańskim fast foodem miała się spełnić. I za nic mi były przestrogi bardziej bywałych znajomych. W wyobraźni widziałem danie, które swoim smakiem i obfitością miało przerosnąć wszystko, co podawano w bułce po tej stronie Łaby. A dalej sami domyślacie się co było.

Rozczarowanie, wywołane beżowym krążkiem, o gabarytach i smaku wacika, można chyba tylko porównać z żalem wywołanym ustaleniem autentycznego przebiegu samochodu z polskiego autohandlu. Na dodatek ten hamburger, razem z frytkami i całą resztą, stał się synonimem jedzenia niezdrowego, tuczącego i jeszcze nie wiadomo jak strasznego. Wiadomo: fast food twój wróg! 
Sen prysnął.
Nie minęło dwadzieścia lat, a kotlet w bułce przeszedł na drugą stronę. Pojawił się w szeregach slow foodu, pod zmienioną nazwą, pozbawioną "ham" na początku. Czyli jako "burger". W tym roku bary oferujące burgery, z etykietą "slow food", zaczęły rosnąć jak grzyby po deszczu.
Przy ulicy Świętojańskiej w Gdyni pierwsza była "Baranola" i moda się rozpowszechniła. Teraz potrawę tę oferują nawet: bawarska restauracja i budka z belgijskimi frytkami.
Czyli kotlety znów na fali.. Ale, jak uspokajają smakosze, kebaby ciągle trzymają się mocno.

Brak komentarzy: